wtorek, 24 maja 2016

Serce, stawy. Jak otyłość wpływa na nie?

          Dobra, czas na chwilę odkurzyć bloga, bo poprzez natłok informacji chyba nie jestem w stanie ogarnąć życia i chciałabym gdzieś to z siebie "wylać" oraz coś Wam przez to przekazać, no a przede wszystkim chciałabym jakąś notkę w postaci "pamiętnika". Blog jest o Nadii, więc ten post będzie głównie o niej.


Ostatnia notka była o zdrowiu Nadii, ta będzie podobna, bo od tamtej notki nie dzieje się u niej nic szczególnego poza wycieczkami dom;wet;dom;wet;dom.




 





Chyba nie muszę mówić, że Nadia wyglądała prawie zawsze strasznie, a przez rok siedzenia w domu wygląda jeszcze gorzej i jej waga dobiła prawie do 40 kg (żeby było jasno - przy wzroście 51 cm). Jej optymalna waga, przy jakiej wygląda okej, to około 28 kg, w efekcie ma aktualnie jakieś 10 kg za dużo. To co wyżej opiszę, jest spowodowane prawdopodobnie starością, ale waga w tym nie pomaga, dlatego omdlenia są tak częste (bo serce nie daje rady), no i łapy nie dają rady. Jeśli komukolwiek się wydaje, że otyłość psa, jest okej i nigdy nie odbije się na zdrowiu psa, "bo teraz jest dobrze i fajnie", to głęboko się myli, ale mam nadzieję, że nigdy nikt nie będzie musiał patrzeć na nieprzytomnego, zjeżdżającego psa, który niejednokrotnie prawie walnął głową o schody, gdyby nie moja reakcja. Straszne? Możecie sobie wyobrazić tylko to, co wtedy czułam, bo nie ma chyba nic straszniejszego od widoku ledwo żyjącego psa i tak naprawdę kroku od jego stracenia. Bo w końcu nikt mi nie da gwarancji, że z powrotem dojdzie do siebie. Nie będę słodzić, napiszę prosto z mostu tak, jak jest, bo problem grubych psów jest ogromny, a właściciele nie zdają sobie sytuacji z tego, jak bardzo niszczą życie swojemu psu przez to, a przy okazji swoje, bo odejście przyjaciela, do fajnych atrakcji nie należy. Swoją drogą, nie wiem jak można utyć psa tak, że zmienia się w świnię, serio. Co to daje? Ani to piękne, ani to wygodne, a przede wszystkim - ani to zdrowe. Wręcz bardzo odwrotnie. Żeby była jasność - Nadię karmiła moja mama, dlatego tak wygląda, teraz karmię ją ja i karmić będę żeby schudła a potem utrzymywała prawidłową wagę. Chyba jakoś Blow wygląda? ;)


Więc zacznijmy od początku. Od lutego do kwietnia Nadia omdlała mi na schodach albo po wejściu na nie około 4 razy. Od razu wet, tabletki, leki. Mówi się o tym dosyć łatwo, zwłaszcza w takim odstępie czasu, ale nie ma chyba nic gorszego niż łapanie własnego psa, który po kilku kaszlnięciach osuwa się na wiotkich nogach. Generalnie w ciągu kilku razy kiedy pojawiłam się w tej samej klinice, ale cały czas u innych lekarzy, ŻADEN nie zwrócił uwagi na jej wagę, żaden nie poradził, aby schudła. Heh, mentalność polskich lekarzy, a niby na korytarzu aż się roi od Royal Caninowskich plakatów "stop optyłości zwierząt". Smutne, ale prawdziwe.


Po około dwóch miesięcy faszerowania tabletkami, które miała niby przyjmować do końca życia, pies znowu zjechał mi po schodach. Po tym incydencie miałam umówić się na USG serca.


W między czasie suka zaczęła utykać na nogę, jednego dnia było tak tragicznie, że po wstaniu z posłania czasami nie mogła stanąć na tylną łapę i trzymała ją lekko w górze. Widać było, że nie opiera całego ciężaru na niej, ale ogólnie było ok, zwłaszcza po rozchodzeniu.


Kiedy pojechałam do weta, oczywiście suka nie zakulała, a wet kazał od razu faszerować mi psa najróżniejszymi lekami. Co w takim przypadku jeśli lek zupełnie będzie nietrafny do choroby, na jaki ciul wtedy faszerować psa jakimiś lekami? Założyłam, że chcę od razu robić prześwietlenie i dopiero wtedy, po diagnozie zdecydujemy co dalej. Rozumiem, że to jest rutyna, ale serio, kieruję to do wszystkich - zanim zaczniecie jakkolwiek leczyć, zdiagnozujcie problem, a nie leczcie w ciemno, inaczej wydawanie kasy, faszerowanie psa czym popadnie nie jest zbyt spoko ;)  Nie sztuką jest zaleczyć, a sztuką wyleczyć jeśli to możliwe. Nie lubię robić nic w ciemno, więc twardo postawiłam na swoim i właściwie wyszłam bez niczego, ale 50 zł za wizytę zostało. Wiadomo, gdy wchodzi się na ambicje, to wtedy trzeba się inaczej odegrać. Ze względu na omdlenia, wiek, powiększone serce ogólnie nie wiadomo było jak zniesie premedykację i czy w ogóle się z niej wybudzi. Od razu umówiłam ją na USG, a przy okazji USG miałam zrobić RTG bioder jeśli badanie wyszłoby ok. Mimo, że facet chciał wcisnąć mi jakieś gówno na niewiemcoalezarobię to jako pierwszy chyba z weterynarzy sam kazał odchudzić psa i powiedział coś, czego bym się nie spodziewała "lepiej żeby takie rasy były ok albo nawet przesadnie za chude, niż za grube".


Kiedy przyszedł dzień USG, bałam się bardzo, co wyjdzie, co się okaże. Po tym badaniu lekarz wziął ją na RTG, a na wcześniejszej wizycie zrobiłam badanie krwi. Mnóstwo badań, ale co poradzić, gdy zdrowie zjebało się do granic możliwości? Mentalnie byłam przygotowana na jakąś straszną diagnozę, ze względu, że żyłam ze świadomością, że mój pies ma problem z sercem i ogólnie nie jest w jak najlepszej kondycji, bałam się, że usłyszę coś jeszcze gorszego... Badania krwi wyszły ok, stwierdzona niewydolność serca, zwyrodnienia stawów, kręgosłupa, ale co najważniejsze... bioderka i kręgosłup są bardzo ok jak na ten wiek, "panewki bardzo ładnie zaokrąglone i głęboko osadzone". Ale jeszcze z tych lepszych wiadomości mogę powiedzieć, że Nadia powolutku sobie chudnie i zbiła już 2 kg. Oby tak dalej...


Zdjęcia niestety stare, ale nadal tak samo piękne. Tym akcentem kończę swój wywód. Pozdrawiam!