poniedziałek, 21 września 2015

Zakończenie...

Zakończenie prowadzenia bloga, zakończenie Nadusiowego sportowego życia, zakończenie praktycznie wszystkiego co związane z Nadią...


Trzy tygodnie temu, kiedy przywitało mnie rozpoczęcie roku szkolnego, zawaliło się praktyczne wszystko. I nie chodzi tutaj o koniec wakacji, bo to chyba w tamtej sytuacji miało najmniejsze znaczenie. Chyba najgorszy dzień w moim życiu. Zastanawiałam się o której godzinie, tego dnia strzelę sobie w łeb ;)


Na rozpoczęcie wstałam dosyć późno, ponieważ zawsze wszystko robię w pośpiechu, gdyż wolę się wyspać. Wykonując rutynowe czynności, spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że nie starczy mi czasu, aby przejść się z psami do pobliskiego parku, więc wyszłam z nimi tylko na kilkuminutowy spacer na "sikupę" na podwórko. Zapowiadał się upalny dzień, jednak o poranku temperatura sięgała może z 20-coś stopni w cieniu, więc nie była to jakaś pustynia.


Kiedy psy zrobiły, co miały zrobić skierowałam się w stronę klatki schodowej i ruszyłam w jej stronę. Blow, jak to on wbiegł szybko jak strzała na górę, natomiast Nadia, jak przystało na jej wiek, wchodziła powoli, w swoim żółwim tempie, a ja za nią. Mieszkamy na drugim piętrze. W połowie wchodzenia, zaczęła kaszleć i przystawać, ja stojąc z tyłu cały czas ją obserwowałam, ponieważ myślałam, że zwymiotuje. Przeszła może z parę kroków, weszła na kolejne stopnie i... wtedy odwróciła głowę w moją stronę, ale nie skręcając ją, tylko unosząc głowę spojrzała na mnie tak, jakby chciała mi powiedzieć, że coś jest nie tak, następnie OSUNĘŁA SIĘ na łapach. Stałam za nią i szybko ją chwyciłam, zestawiłam ze schodów, próbowałam ją postawić, niestety... przednie łapy jej się rozjechały, natomiast tylne były bezwładne i dosłownie na nich opadła, głowa wisiała i całe ciało było w górze tylko dzięki mojej sile... Położyłam ją, zaczęłam ją wołać (wołać? chyba drzeć się...), poklepywałam ją po klatce piersiowej, po mordce, aż po kilku sekundach "wróciła do żywych". To był jakiś idealny zbieg okoliczności, że tam byłam, że stałam za nią. Nie chcę nawet myśleć, co byłoby gdyby zjechała na schodach i uderzyła w nie głową, czy w cokolwiek innego... Szybko wstała, i była gotów wchodzić do domu i normalnie funkcjonować. To działo się chwilę, ale dla mnie... to były godziny w tak wysokim poziomie adrenaliny.


 Po południu poszłam z nią do weterynarza, niestety nie mogłam zareagować natychmiastowo, ze względu na to, że mój pies właśnie stracił przytomność bez wysiłku, gdzie upał nie dał jeszcze o sobie aż tak znać. I trochę średnio odpowiedzialne jest po takiej akcji narażanie ją na wysoką temperaturę, która zaczynała z minuty na minutę rosnąć oraz wysiłek. Co innego gdybym miałam ją wsadzić w auto i pojechać do weta, ale niestety, wszyscy wiedzą jak podróżuje się zapchanymi autobusami bez klimatyzacji w upał. Istna katorga. Istotnie rzecz biorąc - musiałam czekać na kogoś, kto dysponuje autem.


No i pojechaliśmy... Wybraliśmy lecznice, w której jeszcze Nadię nie leczyliśmy, ale która cieszy się bardzo dobrą opinią. Przez te wszystkie lata odwiedzaliśmy pobliskiego weterynarza, ze względu na to, żeby psa tylko zaszczepić, bo nic innego się nie działo, jednak oni nie mają żadnych urządzeń RTG itd. i również z doświadczenia znajomych wiem, że to średnia lecznica pod względem diagnostyki lub leczenia. 

Wetka obmacała Nadię, osłuchała ją (usłyszała szmery) i zaleciła RTG, które wykazało zmiany w lewym płucu, zmiany w przełyku i... powiększoną lewą komorę serca. Jednak nie jakoś strasznie, gdyż zastawki się podobno domykają. Generalnie stwierdziła, że organizm jak na jej wiek i nadwagę jest w normie, a zmiany jakie w nim zaszły (czyli wszystko to, co wymieniłam wyżej) to przyczyna wieku, w żadnym wypadku nadwagi (jednak ja uważam, że to również mało swój wpływ, ale wetka powiedziała, że to przyczyna starzenia się). Odradziła też wszelki wysiłek, zwłaszcza w upał. Więc nie dodawanie jej zdjęć, ani nie pisanie o niej nie jest powodem tego, że mam bordera i już Nadia jest porzucona i nie chodzi ze mną na spacery tylko... Nadia po prostu już nie może nam towarzyszyć podczas robienia kilometrów.


Czy zauważyłam jakieś zmiany w jej charakterze? Podobno zmiany w sercu da się łatwo zauważyć, a ja stwierdzę, że... nie, a wszyscy, którzy znali Nadię nie wspomnieli nic o tym, że może mieć jakieś sercowe problemy. Oczywiście, zmiany było widać, zwłaszcza, gdy upały dały o sobie znać. Nadia zrobiła się wolna, nie chciało jej się nic, strasznie dyszała, wówczas gdy np Blow i inne psy nie dyszały, zipiała bardzo głośno. Jednak myśleliśmy, że jest to przyczyna wieku jak i otyłości, a nie tego, że może być coś nie tak, lecz omdlenie było dla mnie światełkiem w tunelu, od razu wiedziałam, że to coś z sercem. Według wetki omdlenie było prawdopodobnie spowodowane niedotlenieniem mózgu, bo nie było ani żadnego wysiłku, ani jakiegoś wielkiego upału, który by spowodował taką reakcję. Dobrze, że szybko zareagowaliśmy po pierwszym omdleniu i od razu odwiedziliśmy weta... Podejrzewam, że po kolejnym miałabym tylko bordera....

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Półtora za nami...


Odkąd Blow jest u mnie chyba stałam się bardziej optymistką, samo spoglądanie na brzdąca to, jak rośnie i jaki jest mądry powoduje u mnie uśmiech na twarzy. Jest cudownym psem, mimo, że tak bardzo mnie czasem wkurza... Jest u mnie już półtora miesiąca, a nadal puchnę z dumy jak mądrego mam psa!!!



Jest idealnym szczeniaczkiem, o dziwo bardzo ogarniętym i mądrym jak na swój wiek, ale wiadomo, że czasem coś mu odwali. Pilnuje się bardzo na spacerze, nie ucieka, słucha się.

Rośnie jak na drożdżach, czasem się zastanawiam jak to możliwe, przecież niedawno mogłam go położyć na brzuchu i cały mi się mieścił albo trzymać na rękach przez pół godziny, a teraz po paru minutach drętwieją mi ręce.

Jedyną jego słabością są psy, zwłaszcza takie, które lubią się bawić, ale też takie, które mają go gdzieś. Kompletnie traci mózg i głuchnie, po kilku sekundach dopiero jestem w stanie go odwołać. Jednak traci mózg tylko wtedy, kiedy jest już blisko psa albo już się z nim wita, a jeśli jest w jakieś tam odległości od niego to jestem w stanie go odwołać od jakiegokolwiek. Kolejną rzeczą jaka mnie w nim wkurza, jest wpieprzanie zdechłych ptaków, kup i wszystkiego co jest tak bardzo fuj, co prawda po kilku opieprzach już troszkę się ogarnął, jednak nie do końca jeszcze mu w tej kwestii ufam. Uwielbia także ludzi, a gdy cmokną albo pociumkają to już w ogóle jest im oddany na całe życie.


Przepięknie się szarpie dosłownie wszystkim co podsunę, szmatką, foliówką, szarpakiem, hipnotyzuje się na dyski i uwielbia wszystkie włochate zabawki. Fajnie pracuje na żarełko, mimo, że z miski średnio chce jeść.


Jedyne czego się boi to szczekających psów albo rzucających się w jego stronę, galopujących do niego, tak jakby zaraz miałyby mu spuścić lanie. Pod tym względem jest kompletną ciotą, ale jest coraz lepiej i mogę już się z nim szarpać przy szczekającym psie.


Jeśli chodzi o zachowanie w domu to ogarnia klatkę, lubi z niej korzystać, ale spać zdecydowanie woli na panelach między łóżkiem a ścianą... Na początku było trochę darcia ryja, bo jak mamcia mogła zamknąć małego szczeniaczka? Darł się, gdy zorientował się, że nie może wyjść. Później gdy wychodziłam z pokoju, a on to widział, jednak to było tak, że darł się parę minut i szedł spać.  Z klatki wychodzi na komendę, a po wyjściu zawsze cieszy się jak głupi 

Nie niszczy, a jak już to naprawdę drobne rzeczy.  No dobra, pogryzł mi rączkę od szuflady od moich pięknych, nowiutkich, białych mebelków I kabel od internetu, ładowarkę, ale można przymknąć na to oko (jak na wszystko). W końcu to mój kochany pieseczek, c'nie?


Perfekcyjnie jeździ tramwajem, autobusem, samochodem, pociągiem, zazwyczaj tylko śpi albo obserwuje. Jest genialny pod względem wszelakich środków lokomocji.


Nakręca się na to, jak jakieś psy się bawią, no bo co on nie może? On też by chciał!


Umie dosłownie kilka rzeczy, które są mi przydatne. Siada, waruje, zostaje, no i ma komendę zwalniającą oraz na łapanie zabawki do szarpania 

Misio jednak pogodził się z tym, że jest u nas maluch, pilnuje swojej kości, a gdy nie chce wszamać jajka surowego to wołam Blow tak, jak chciałabym mu to dać, wtedy jajka w pół sekundy nie ma Siwieje coraz bardziej, ale nadal jest moją niezawodną modeleczką i misiem do przytulania, grubasek kochany!


Wszystkie zdjęcia mojej twórczości!

wtorek, 26 maja 2015

Największy Cios w moim życiu!

Więc jak już pewnie duża większość wie, od 7.05 jest u mnie Blow, mój wymarzony, długo wyczekiwany borderek <3


Fot. K9Action canine photography

Jak to było?


Było bardzo ciężko, przez trzy lata prosiłam mamę o psa, szanse na bordera z hodowli malały, właściwie wiedziałam, że kategorycznie go nie będzie, bo cena, bo łobuz, bo szczeniak. Wchodziły w rachubę jedynie psy borderowe z adopcji, ale czym mniejsze były szanse na jakiegokolwiek bc, tym bardziej pragnęłam jakiegokolwiek psa by z nim coś porobić, rozwijać się, spełniać marzenia. A zwłaszcza, gdy oglądałam swoją przepełnioną sportowymi psami tablicę na facebooku.


O miocie usłyszałam właściwie podczas mojego drugiego w życiu treningu w Łódzkim klubie Dynamite Dogs, jednak tylko przeleciało to przez moją głowę, jak praktycznie każdy borderowy miot i nie nastawiałam się zbytnio za bardzo na to, że to właśnie TA hodowla oraz TEN człowiek spełni moje największe marzenie... Wszystko zapowiadało się stopniowo i powoli, a nic na to nie wskazywało, że moje życie się odmieni.



Jednak to Agata pokazała mi go głębiej i namawiała, której zawdzięczam to w każdym stopniu, że włożyła taki nacisk w to, żebym miała Blow <3 Było to w kwietniu, dokładnie przed Wielkanocą.

Fot. K9Action canine photography

Jak tylko dostałam link do FP od niej to tylko przeleciałam zdjęcia, oglądałam matkę, ojca i od razu rozmarzałam jak fajnie byłoby mieć drugiego psa, a zwłaszcza bordera...


Święta spędziliśmy u babci, wówczas kiedy wróciliśmy, zaczęłam sprzątać, przez miesiąc sprzątałam, pomagałam mamie w porządkach domowych, była zadowolona, strasznie, ponieważ lubi jak jest czysto, a zwłaszcza gdy robię to ja. Ponieważ byłam przed egzaminami nic nie wspominałam o psie, w ogóle, żeby nie załapała kolejnej wymówki, że będę biegać z psem, a egzaminy się zbliżają, nowa szkoła itd. Więc zajęłam na spokojnie porządkiem, a po egzaminach miałam od razu wspomnieć o psie. Przez cały miesiąc ogarniałam na błysk dom, aby miała dobry humor i aby się nie denerwowała oraz zobaczyła, że mi zależy. Niekiedy było naprawdę ciężko, bo byłam zmęczona strasznie, a mama poprosiła mnie o coś, wiecie jak ciężko było nie powiedzieć "nie chce mi się"? Na każde zawołanie byłam przy niej, nie siedziałam przy telefonie, gdy przyszłam ze szkoły, tylko od razu sprzątałam, nie wychodziłam nigdzie bo musiałam posprzątać przed przyjściem mamy. Tak strasznie mi zależało, ale byłam świadoma tego, że może nie wyjść nic, generalnie zbytnio się nie napalałam na to, że mogę mieć tego psa, nie chciałam później się denerwować, a mama miała czasem i to dosyć często w kwestii psów takie odchyły. Mój plan działania był tak zdeterminowany, że nawet, jeśli by się nie zgodziła, dalej tak samo zapieprzam sprzątając. Byłam skłonna także podjąć jakąś dorywczą pracę, by zapłacić samemu za psa. Wiadomo, czego się nie robi dla spełniania marzeń?

Fot. Karolina Ziemiszewska

Już od tygodnia tyle emocji jakie się we mnie kotłowały były nie do opisania, każda myśl była przeznaczona właśnie dla tego bodera, na myśl o tym stawało mi serce i zapierało dech w piersiach. Nie lubiłam w ogóle nawiązywać do tematu jakiegokolwiek psa, bo zawsze kończyło się to nerwami. Denerwowała się mama, ja, wszyscy. Jednak w piątek, późnym wieczorem zawołałam mamę do swojego pokoju, opowiedziałam jej wszystko co i jak, i..... wstępnie się zgodziła <3 Byłam już wtedy najszczęśliwsza, ale powiedziała, aby dać jej czas do poniedziałku!


Natomiast na następny dzień, pytałam czy już coś myślała, czy jeszcze nie. Jednak odpowiedziała standardowo - w jej typie, że żadnego psa nie będzie... Często robiła tak, że najpierw się zgodziła, a później plany legły w gruzach. Nawet się nie zdziwiłam. Ale świat się zawalił, poniekąd. Nie dawałam za wygraną, więc postanowiłam przeprowadzić rodzinną, wspólną głębszą rozmowę i po niej była już bardziej na tak. Codziennie rozmawiałam z nimi, a w poniedziałek mieli mi dać ostateczną odpowiedź. Był już chętny dom na mojego bordowego, więc szanse jeszcze bardziej malały i kazałam się spieszyć z decyzją.


Każdy, komu opowiadała o borderze, odradzał wzięcie psa za tyle kasy, jednak wiedziała jak mi na tym bardzo zależy. Ale tym bardziej bałam się, że się rozmyśli, skoro każdy odradza. Zwłaszcza, że moja mama jest bardzo wpływową osobą jeśli chodzi o otoczenie i zrobi tak, jak inni jej mówią/każą.


Nastał poniedziałek, z trudem wytrzymałam do wieczora, aż wrócą z pracy. Oczywiście standardowo pięknie posprzątałam, żeby nie było żadnych spięć. To był ważny dzień. Decydujący o wszystkim.

fot. Karolina Ziemiszewska

Kiedy dostałam zgodę na psa, myślałam, że się zabiję ze szczęścia, cała się trzęsłam, nie wiedziałam co się dzieje... Dosłownie. To było piękne <3 Życzę każdemu, żeby doświadczył czegoś takiego i sobie, żeby takich chwil było jeszcze więcej... <3


Fot. Karolina Ziemiszewska

W momencie, kiedy mama się jeszcze nie zdecydowała dostatecznie, pojechałam pierwszy raz do hodowli i wtedy już się zakochałam, wiedziałam co jest co.

Fot. Kasia Tyszkiewicz

Wiedziałam, że będzie mój, że to mój pies, mój border, mój wymiatacz. Życie nabrało kolorów, byłam tak wtedy szczęśliwa <3

Fot. Karolina Ziemiszewska

Jest najlepszym psem pod słońcem. Mimo, że miał być smooth, merle oraz working... Jednak serce wybrało inaczej. Cieszę się, że trafiłam właśnie na niego. Decyzji nie żałuję, mam nadzieję, że będzie fajnym typem showka (doskonała, doskonała!) i przejmie cechy jak najbardziej po mamie, bo jest genialna, nie tylko z charakteru, ale również i z wyglądu.

Fot. Karolina Ziemiszewska

A co na to Nadia? Takie pytania padały nie raz, właściwie za każdym razem, kiedy ktoś dowiadywał się o tym, że mam Blow.
Nadia, jak to Nadia, typowo Nadiowa reakcja i jak widać, zagryzły się na śmierć :D Ta noga miała go udusić, gdyby ktoś pytał.


Młody jest ekstra, strasznie mi się podoba. Łobuz z niego, ale potrafię go wymęczyć (jeszcze, póki robi 10 kroków na mojego jednego :D), a w nocy idzie pięknie spać. Pogryzł mi kabel, podrapał ściany i pogryzł mi rączkę od szuflady od moich pięknych mebelków :( zrobił też generalny burdel z gazetami oraz wywalił całą zawartość klatki (koc, zabawki) na zewnątrz i to jedyna szkoda, jaką zrobił... jak na razie... Ciekawe co pójdzie w następnej kolejności. Powoli zaczyna wskakiwać na łóżko, a z rozbiegu wychodzi mu to całkiem zgrabnie. Lubi się szarpać, lecz nie ma jeszcze pewnego chwytu, jednak ostatnio jak się nakręcił to aż warczał. Jeśli chodzi o aport, to czasem tak czasem tak, ale przy dopingu mi przyniesie, też trzeba dopracować. Ogarnie, najważniejsze, że interesują go zabawki, jedzonko z ręki. Jedyne co umie to siad i lie down oraz przybieganie na zawołanie, chcę zadbać o dobry socjal, a dopiero później zapełniać głowę sztuczkami, które są tak naprawdę niepotrzebne tak, jak socjal. Widzę, jak rośnie, chodź chcę żeby rósł, rósł jak najszybciej, ciekawe jak piękny będzie, gdy będzie dorosły <3

Fot. Karolina Ziemiszewska

A dlaczego "BLOW"? Właściwie to imię miałam zapisane w pamiętniku, wzięło się od firmy produkującej baterie, które kupiłam. Blow znaczy cios, tym bardziej pasuje. Ale wydaje mi się, że pasuje. Podoba mi się to imię i takie zostanie, bo pieseł też już się przyzwyczaił.

Ten Cios był zdecydowanie prawdziwym Ciosem, wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że musi być mój. Urodził się w marcu, podobnie jak Nadiaczek, a trzy dni przed pytaniem codziennie widziałam bordery, których nigdy wcześniej nie widziałam.... <3

poniedziałek, 23 lutego 2015

Trening agility + jakieś sobie nowości.

Dawno mnie tu nie było, całkowity brak chęci do tworzenia czegokolwiek na początku spowodował popadanie w zapomnienie o blogu. U Nadii nic się nie dzieję.


W naszym zabawkowym składziku zawitał ażurek. Spodziewałam się większego zainteresowania ze strony Nadii, jakie wykazywała w stosunku do nie-swojej piłki (Teksasowej), ale niestety coś nie wyszło, a sucz się nudzi wszystkimi zabawkami jakie są jej. Ten typ, tak ma.


Jedyna zmiana jaka u niej zaszła to taka, że po prostu widać po niej, że jest... stara. Nie chodzi o to, że sucz nie ma siły załóżmy podnieść się z podłogi czy też zejść ze schodów. Nie, nie. Całkowicie nie w tym rzecz. Sucz po prostu już wykazuje mniej chęci do robienia czegoś na dłużej, jak w wakacje ubiegłego roku cisnęła pięknie agility, tak teraz wysiada po krótkim dziesięciominutowym, nie męczącym treningu z dwoma przerwami.


Byłyśmy z Nad na pierwszym treningu agility w nowo powstałym klubie o którym już pisałam w tamtej notce. Z dojazdem, nawet całkiem ok. Myślałam, że będzie gorzej. Fajny teren. Ale jak zwykle, coś zawsze musi się spieprzyć. Tym razem zawiniła pogoda. Wody było tyle, że york spokojnie mógłby sobie urządzić własną pływalnię. Na szczęście nie było zimno, ale to właśnie był powód tych całych roztopów. Po wejściu na plac okazało się, że instruktorka dała nas do mniej zaawansowanej grupy bo myślała, że jesteśmy na mniejszym poziomie. Mi pasowało, bo nie musiałam cisnąć w późniejszej grupie po rozwalonym terenie przez grupę pierwszą, a poza tym i tak nie mogłam za długo siedzieć na treningu. Po boku obserwują nas piękne owczarki, które z pewnością też co nie co by sobie porobiły.

Być może, kiedy zrobi się kroć cieplej, będę miała nowe buty, ruszy filmikowa produkcja. No cóż, w końcu trzeba wziąć Nadię w obroty, prawda? :D A w zasadzie to może nie tylko Nadię... No nic, o tym więcej później albo w ogóle :P

środa, 14 stycznia 2015

Plany na rok 2015, Liebster!

Więc nadszedł czas, aby ogarnąć troche bloga. Nie miałam ochoty pisać, czas był, jednak nie było ochoty. Niestety, dużo się dzieje w moim życiu i zwyczajnie nie miałam na to humoru.


Zaczynamy może regularnie agilitować, na tyle, na ile będą wystarczały fundusze. Rodzina moim sponsorem, zobaczymy do jakiego czasu... W Łodzi powstał nowy klub (wreszcie!) z trenerami, którzy trenują na poziomie i mają doświadczenie w tej dziedzinie. Jestem zadowolona, chodź szczerze przeraża mnie cena, ale wszystko się ogarnie na wiosne bo to są dopiero początki funkcjonowania Dynamite Dogs. 


Jedziemy na obóz. Tak, info potwierdzone. Wybywamy w czerwcu na agilitowy obóz do najpiękniejszego miejsca na Ziemi (mimo, że jeszcze tam nie byłam, to jest tam tyle psów, jakich kocham, że jest najpiękniejsze, bez względu na to czy będę spać w kennelu czy w łóżku, tak). Niestety, tym razem jedziemy same, bez żadnego psiego przyjaciela, Karolina z Texasem zbyt agilitowa nie jest i mimo moich próśb i nalegań nie pojedzie, bo szkoda jej kasy, chodź obóz jest stosunkowo tani jak na ilość dni, woli za tą cenę pojechać na coś obediencowego. Ja będę mieć tylko towarzystwo w postaci przyjaciółki fotografa (osoba towarzysząca), a Nadia będzie musiała przeżyć bez swojego merlastego mena. Jedyne o co się boję to o to, że Nadia dostanie cieczkę. Zgodnie z moimi przeliczeniami powinna ją dostać właśnie na obóz. Gdyby tak było, to biorę Fionę. A jak ta też będzie miała cieczkę, to się zabiję, chodź organizator powiedział, że w niczym nie będzie przeszkadzała i spokojnie mogę się zjawić.


Jest tak okropna pogoda, w sensie, że nie ma nigdzie pięknego tła, że aż po prostu mi przykro, dlatego zasypuję nieładnymi śmieciami.

Zostałyśmy nominowane do Liebster Award Blog przez (oczywiście -_-) Karolinę.*

1. Czym są dla ciebie psy, czy wiążesz z nimi przyszłość?
Psy są dla mnie wszystkim, ot co. Na pewno wiążę z nimi przyszłość, chodź na razie dążę do spełnienia marzenia, by móc w ogóle mówić o psiej przyszłości.

2. Twój obecny pies był świadomym wyborem, jeśli tak to dlaczego akurat ta rasa/ten konkretny pies?
Nie, Nadia to piesek teoretycznie na kanapę. A później tak wyniknęło, że się zaczęłyśmy rozwijać - o ile tak to można w ogóle nazwać.

3. Plany na 2015 rok.
Są wyżej opisane.

4. Do czego dążysz w pracy z psem, jakie wyznaczasz sobie cele?
Z Nadią żadne, wszystko robimy amatorsko i dla zabawy.

5. Co najbardziej cenisz u swojego czterołapnego przyjaciela?
Nic XDDDDDDDDDDDDDDDdDdddDDDddDddDdDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

6. Pozwalasz psu spać w łóżku, dlaczego?
Na łóżku? W życiu, w żadnym wypadku!

7. Ile psów to odpowiednia liczba?
Z pewnością w przyszłości będę tymczasowała stare, niechciane, chore psy ze schronisk i będę miała dwa swoje, sportowe. Takie mam plany, co z nich będzie? Nie wiadomo, jak to wszystko się ułoży...

8. Masz inne pasje oprócz psów?
Pewnie, moją pasją jest fotografia, dopiero się rozwijam w tej dziedzinie i uczę wielu rzeczy, ponieważ jestem totalnym amatorem. Ponad to kocham zwiedzać, podróżować (ale pociągami, wtedy jest ten klimat, mimo, że autem wygodniej) i ogólnie chodzić, ale tylko wtedy, kiedy towarzyszy mi pies!

9. Jakie psie sporty Cię interesują, jakie ćwiczysz?
Agility <3

10. Twoje i twojego psa ulubione akcesoria, zabawki?
Ażurek! :D

11. Kogo cenisz, podziwiasz w psim świecie?
Podziwiam i cenię wiele ludzi. Nie mam swojego autorytetu, w który jestem zapatrzona i za wszelką cenę próbuję się podciąć do tej osoby. Są to ludzie, którzy robią coś i bardzi mi się to podoba. Każdy jest w czymś dobry, wystarczy tylko znaleźć odpowiednie dla siebie zajęcie. 

*jeszcze tego nie wie, ale zostanie zamordowana ze względu na najgorszy moment wybrania nominacji XD

piątek, 2 stycznia 2015

Podsumowanie roku 2014 roku!

Właściwie nie wiem jak to się stało, ale ten rok szybko zleciał... Zdecydowanie za szybko.


Mimo wielu sprzeczności losu, był to rok szczęśliwy, dokonałam swoich postanowień i w końcu spełniłam jedno z moich największych marzeń.


Przede wszystkim byłam na obozie, było to moje marzenie odkąd dowiedziałam się, że coś takiego w ogóle istnieje.


Obóz wiązał się z pewnymi umiejętnościami i nabytą wiedzą. Jest to nauczenie psa chodzenia na kontakcie. Faktycznie, nie jest to dopracowane, ale wieeeeeeeeeeeeeeeeeeelu miesiącach zmagania, właściwie nawet roku czasu, w końcu się udało i jest kontakt! Co prawda nie jest dopracowany na tyle, aby było to jakieś mistrzowskie, proste czy też bez względu na wszystko, ale nie wymagam perfekcji od psa, z którym w ogóle nie robię obi. Po prostu jest - i to mnie cieszy.


I mam nadzieję, że w 2015 spełnie w końcu swoje największe marzenie. Oby był szczęśliwszy niż 2014r.


Kupiłam aparat - i to było chyba mistrzem tego roku, dokładnie 25 listopada <3



Co by ktoś nie pomyślał, to jednak posiadanie lustrzanki również wiąże za sobą nowe marzenia, lecz chyba bardziej wykonalne.


Nowy rok wiąże również za sobą nowe postanowienia. Między innymi Nadia, jako (rocznikowo) dziewięcioletni pies, przechodzi na emeryturę. Jest właściwie już na niej od jakiegoś czasu, ponieważ nie robimy nic poza długimi spacerami. Chodź ostatnio to nawet ich nie praktykujemy (cieczka, niestety). Nie oznacza to, że nie będziemy robić nic. Tylko po prostu jeszcze mniej niż dotychczas robiłśmy. Nadia pomimo swojego wieku świetnie się trzyma i naprawdę nie widzę sensu rezygnowania np z pójścia raz na pół roku na trening agility na Skach, serio. Zwłaszcza, że ona to po prostu lubi.

Co do rally to napisałam kiedyś już w następnym poście, sama nie wiem jeszcze czy do tego wrócę - wątpię.

PS: Zdjęcia nie podpisane, są mojego autorstwa ;)