sobota, 6 grudnia 2014

Jesień? A może zima?

Właściwie to z Nadusią przez nudy sobie ogarnęłyśmy wchodzenie na wyżej położone przedmioty. Fajnie jej to już wychodzi, myślę, że już ogarnia bo nawet wykorzystałam to w sesji. Sesji Nadia teraz ma chyba, aż za dużo, co oznacza, że zdjęć też będzie co nie miara. Byłyśmy na sesji z Teksaskami połączonej z treningu obi, a dokładniej robieniem kwadratu. Nie robiłyśmy żadnych portretów, ponieważ bardzo marzłyśmy ustawiając psy do zdjęć, jedyne ja tam coś Nadii pocykałam, bo było słoneczko. Zmarzłyśmy z Karoliną strasznie, nie ubrałyśmy zbroi bo słoneczko pokazywało, że jest cieple, ale niestety były to tylko złudzenia.



Niestety nie mam zbyt fajnych zdjęć bo fajne ujęcia wyszły mega zaszumione (zabić to mało)....

Kolejną sesją była sesja z Martą i Santą, ponieważ udawałam, że byłam chora to wykorzystałam jednodniowy urlop szkoły i poszłam się spotkać z moją przyjaciółką. Ogólnie Santa jak poznała Nadię to Marta jedyne co zdążyła zrobić to wypuścić smycz z ręki, aby jej nie przeciągnęła po ziemi, zabrała mi chusteczki z plecaka i zaczęła biegać w koło... Widać, że niezadbany z kojca.

50 mm asdfg <3


Nadusia się ułomna jakaś zrobiła i coraz bardziej leniwa się robi stara suka XD Zrobiła się też głucha (albo aż tak leniwa, testująca ignorancję czy sprawdza moją cierpliwość - niepotrzebne skreślić). Trzeba ją wołać po kilka razy, aby wyszła na dwór. Budzi się po pierwszym zawołaniu, ale schodzi z łóżka dopiero po czwartym(?), może piątym powiedzeniu "Nadia, na dwór". To samo jest z michą, kto zna Nadię, wie jak ważną rolę pełni w jej życiu jedzenie (albo bardziej objadanie się rzeczami od mamy), po słowie "micha" była już w biegu na "mi" a na "cha" już jadła. Teraz po powtórzeniu słowa "micha" pies dopiero zaczyna schodzić z łóżka. Tak szczerze to zdaje sobie sprawę czy ten pies umie w ogóle biegać albo robić coś innego oprócz spania i mienia wszystkiego w głębokim poważaniu. Mój stary, leniwy biedaczek.


Ogólnie zawsze chciałam mieć zdjęcia Fiony, takie piękne i tak dalej, więc korzystając z weekendu spakowałam się, zabrałam Nadię i pojechałam do rabradora. Ponieważ przyjechałam dość późno to nie było nawet mowy aby jej wybiegać porządnie. Od szóstej rano, od kiedy zjadła posiłek, siedziała przy łóżku, lizała mi twarz, kładła łapę na moją rękę i wbijała mi pazury, wchodziła pod kołdrę, chodziła po mnie, skakała przeze mnie, gryzła mnie po rękach, schodziła wchodziła na łóżko, popiskiwała... Tak, nie mogłabym mieć niewybieganego psa, dochodzę do takiego wniosku, ewentualnie takiego psa bez kennelu, ooo nie :D


 Na następny dzień, kiedy wstałam niewyspana i nieco zdenerwowana zachowaniem Fionki ubrałam się i poszłam z kundlami do parku. Porzucałam Fionie piłeczkę, bo musiałam ją trochę rozładować i ustawiłam ją do zdjęć. Ustawić dwa porąbane labradory do zdjęcia - aż smutne. Naprawdę. Na szczęście jak już się je ustawi to siedzą jak posąg, dobre i to. Przynajmniej.


Zachowanie piesków ok na spacerku odwołanie perfekt od innych psów, jednak zeschizowały się na wodę, ale to norma. Fiona masakra, Nadia to nie tak bardzo. Nawet pozowała przy wodzie, szkoda, że zaszumione zdjęca, ups :)

sobota, 1 listopada 2014

Zimno, ciemno, nieprzyjemnie - fuj!


Brak czasu, brak czasu, brak czasu i jeszcze raz - brak czasu. Z Nadią mało co praktycznie robimy coś w tygodniu, a jeśli już to ćwiczymy, poprawiamy i powtarzamy sobie chodzenie przy nodze. Zimno, ciemno, nieprzyjemnie. Taka jesień i jej niesamowite "uroki". Niestety... Powoli, powoli do zimy (oby jak najłagodniejszej)! Tydzień rekompensuje jej jedyne w weekend, chociażby poprzedni - przeszłyśmy około 7 km z Karoliną i Texem, nawet wzięła aparat i stąd to powyższe pięęęęęęęęęęęekne, najcudowniejsze, najładniejsze (superfajnemegaiwogóledławsięlustrzanką) zdjęcie jej autorstwa! Nadusia taki fałdek <3 Dzisiejszy też mogę zaliczyć do zrekompensowanych, ponieważ było to bodajże więcej niż 8 km pieszo, przez około trzy godziny.


Nadia się rozleniwiła... No, ale dobra, może nie aż tak bardzo, bo od czasu kiedy jest u mnie Fiona (ok. tygodnia) to jest trochę o nią zazdrosna, więc chce się bawić jeśli bawię się z Fioną, nie wpieprza się pomiędzy nas, ale kiedy przyjdzie jej czas na zabawę to się nakręca w 100 % i daje z siebie wszystko. Jednak kiedy Fi pojedzie to Nadia powróci do czasów bez zazdrości i będzie zdecydowanie wolała wąchać trawę niż bawić się szarpakiem czy okrążać drzewa za piłką na sznurku.

Fiona po próbie podnoszenia frisbee z zapiaszczonego chodnika
Czym się różni zabawa z Fi, a czym z Nadią? Zabawa z Fioną wygląda mniej więcej tak. Rzucasz piłkę, za moment masz ją w ręku, rzucasz kolejny raz, znów masz ją zaraz w ręku i tak dalej i tak dalej... Natomiast z Nadią wygląda to mniej więcej tak "Nadiaaaaaa dobry pies, suuuuuuper dawaajjjjj, grrrrrr! Dobrzeeeeee!" biegam, krzyczę, szarpię, nakręcam (poklepując ją przy zabawie). Tak. Tak to jest mieć psa, który przy zabawie liczy WYŁĄCZNIE na ciebie.


Generalnie w takie dni, jakimi daruje nas jesień moje lenistwo się powiększa i niestety nie chce mi się zbyt bardzo chodzić po parkach, chyba, że mam dobre towarzystwo (teksasy trochę zboczone, ale fajne są ogólnie). Kiedy jest ciemno, właściwie moje życie traci sens, bo nie można nic porobić, taka biedna ja... Dlatego nasze psy na spacerach z Karoliną są trochę znudzone tym, że my rozmawiamy, a one muszą się zając sobą bo nic innego nie wymyślimy.

Nadia wpatrzona w swojego merlastego przyjaciela, kiedy robi obi :D Może nie sprawia to takiego wrażenia, ale wierzę, że się uczy! Chodź trochę... przynajmniej.
Muszę się pochwalić, że kupiłam konga, Senior Large za 27 zł! I to jeszcze w zoologicznym, he. Którego Nadia uwielbia, wręcz kocha (oczywiście, jeśli ma zawartość, bo tak to jest traktowany jak większość zabawek).

Nadia pulpet
Kolejną wiadomością, nie wiem czy złą, czy nie złą, jest taka, że kończymy z rally-o. Niestety, nasza "kariera" w tym sporcie(?) dobiegła końca, ponieważ nie zamierzam sobie psuć wszystkiego co mam do obi (co mi się oczywiście bardziej podoba) na rally, z którego i tak nic nie będę miała, bo to jest po prostu zbyt łatwe i trochę bezsensu. Wolę po prostu się cieszyć z obi, niż z rally - tak dla wyjaśnienia. Kończymy na drugiej klasie i to tyle. Jednak do Warszawy jeszcze zajrzymy, pewnie do Poznania też (mam na myśli DCDC, bo w końcu na coś kasę trzeba wydawać), będziemy kibicować Texom i wpierać ich team! I dużo będziemy mam nadzieję zwiedzać Polskę, póki jeszcze starość tak nie dała się we znaki Nadusi. Ogólnie przez kolejny sezon nie będziemy robić nic tak naprawdę, bo rally odpuszczone to tylko zostało mi dla siebie robienie treningi obi i jakieś tam sztuczki.


Właściwie nauczyłam skrętów w chodzeniu przy nodze, jednak są one do dopracowania, bo trochę tyłek odbiega, a tak to jest w miarę okej. Mam filmik, gdzie bawiłyśmy się w obi z Karolą i nawzajem sobie nakręcałyśmy filmiki.

Tu klik, jeśli chcemy zobaczyć filmik Nadusiowego chodzenia na kontakcie.

wtorek, 7 października 2014

DogGames, czyli ponowne odwiedziny kochanej stolicy!


Tym razem wypad był trochę bardziej udany niż poprzedni. Nie musiałam wyciągać psa spod pociągu, jednocześnie wydostanie się z dworca było już opanowane prawie do perfekcji, nie musiałyśmy szukać McDonald'sa na GPS-ie (tak na marginesie, to nigdy nie wiedziałam, że może okazać się tak przydatny jak właśnie w takich kryzysowych sprawach), bo obok niego przejeżdżałyśmy! Jak to na Karolinę przystało była kompletnie niezorganizowana, nie wiedziała gdzie wysiąść, gdzie wsiąść, aby dostać się na teren zawodów, nie ogarniałyśmy też co oznaczają jakieś przystanki na żądanie... Na szczęście jechała z nami laseczka, która brała udział w rally-o i wiedziała kiedy wysiąść, jak dojść, więc trochę nam pomogła. Zawody rozgrywały się na równym, pięknym boisku, lecz jednak i ono ma swoje wady - nie było żadnego cienia, słońce dawało się we znaki bo piesy trochę zipiały, niedaleko od zawodów był ładny staw, który na nasze nieszczęście okazał się być prywatnym, zarybionym zbiornikiem, a wszelakie kąpiele psów i wszystko inne co mogłoby zestresować ryby było zabronione. Jednakże mimo zakazu postanowiłam wpuścić psa do wody na smyczy tak, aby tylko weszła zamoczyła się i wyszła, ponieważ nie miałam zamiaru siedzieć pół dnia z czarnym psem, bez cienia...


Jeśli chodzi o zachowanie psów no to wyglądało jak powyżej, nawet Texas był jakiś przymulony, nigdy nie widziałam tak spokojnego Tesia, a zwłaszcza kiedy inne piesie biegają frisbee - nawet nie spojrzał, tylko spał... Może go przegrzało :D


Jeśli chodzi o kochane pkp to w drodze DO Warszawy miałyśmy dla siebie i psów pusty przedział, jeśli chodzi o drogę powrotną, przebiegała ona tak...


A co w związku z zawodami? Zajęłyśmy w sumie standardowo 3 miejsce, ale nic straconego, ponieważ dostałyśmy te same nagrody co Karolina, która zajęła oczywiście pierwsze... Niestety, nie ma tak pięknie. ALE ukończyłyśmy rajd z najlepszym czasem (tak, tak! Lepszym od tego merlastego pana!). Za co odjęte punkty? Oczywiście przeze mnie, napięłam smycz dwa razy, lekko - nawet nie szarpnęłam, ale jednak w rally za coś odejmować punkty muszą. Więc generalnie przegrałyśmy jednym punktem, który był przeze mnie, piesio świetny oh i ah <3 Trochę nadpobudliwy, cały czas robić by coś chciała, jak ja chciałam np oglądać rozdania nagród. Ostatecznie trochę porobiłyśmy obi i powiem, że piesiu coraz fajniej mi się podoba pod tym względem ♥ Moje kochane rabradorki. A co Nadia na nagrody? Jej mina mówi wszystko... Nadusia lubi rally, bardzo lubi rally, za taką łatwiznę dostaje swoje ulubione śmierduchy. Dostałyśmy piłkę z wyrzutnią, oczywiście śmierdzielki, długopisy i notesik. Jednak po ukończeniu rajdu (jak nigdy) dostawaliśmy również nagrody, gdzie znajdował się szarpaczek i śmierduchy!

Nadusia z nagródkami <3
Są to nasze TRZECIE zawody w klasie Junior 1, które ukończyłyśmy z punktacją powyżej 200 pkt. Jeśli jeszcze nas zobaczycie to w klasie Junior 2. Nie wiem, czy będę jeszcze kontynuować przygodę z rally-o, może coś jeszcze kiedyś pocisnę, ale tym razem już bez Karo, która przechodzi po nowym roku do klasy 1, ale rezygnuje już ogółem z rally :(


A co z jakichś minusów (tudzież nieprzyjemnych sytuacji)? Moherów jak w każdym mieście to i w Warszawie niestety nie brak... Kiedy wsiadłyśmy do autobusu w miejscu na wózki z dzieckiem (bądź osoby niepełnosprawne z wózkami inwalidzkimi) stało siedem rowerów. Tłok w autobusie był niesamowity, wcisnęłyśmy się gdzieś między ludzi z psami. Nagle słyszę, że jakiś żeński moher zaczyna rozmowę z jakimś facetem (być może się znali - nie wiem). "Z takim dużym psem do autobusu i to bez kagańca!", na co mężczyzna, że oba psy kaganiec mają, a prawo nie zabrania przewozu takich psów. Kobieta podtrzymując rację odpowiada "ten czarny nie ma kagańca!", mężczyzna cały czas przy swoim "ma, ale ten kaganiec jest czarny i się zlewa". Oba psy kagańce miały. Kiedy babeczka wysiadała powiedziała, tym razem już do mnie "wsiada pani z tak dużym psem i na dodatek jedzie bez kagańca, szczyt bezczelności!" odpowiadam, ze spokojnym głosem, że pies kaganiec posiada, ale pani przydałyby się okulary. Kobitka odpowiedziała "ale ja mam okulary" rozglądam się po jej nosie, na szyi (być może zwisają), patrzę nawet na czubek głowy czy ich tam nie ma, ale... nie ma. Więc mówię już bardziej chamsko, że nie ma ich raczej na sobie. Argumenty były raczej podważające i powiedziała tylko "Dobrze, to proszę przesunąć psa". Przesunęłam Nadię bez zbędnych, "ale". Naprawdę nie rozumiem starszych pań. Na dodatek pokłóciłam się z panią, która sprzedawała mi bilety w drodze powrotnej, owa kobieta miała problem z powiedzeniem jakie są ulgi, bo za bardzo nie wiedziałam o co chodzi (nie jeżdżę często koleją, dlatego nie wiedziałam, że jest podział np szkolne itd)... Nie kupowałam biletu w łodzi także nie wiedziałam co powiedzieć.. Ale cóż poradzić, taka kolej rzeczy.

Zamulający Texas, podczas gdy koło niego rozgrywały się long rzuty frisbee.
Czy jestem zadowolona? Jak najbardziej ♥ Czarna dała z siebie mega wiele, wiele! 
Post niestety tak późno, ponieważ żyję jeszcze w Warszawie, było bosko i w ogóle, w ogóle <3 A poza tym nie miałam komputera, aby coś napisać... Na następny rok spędzam tam dwa dni może podczas DogGames (Karo frisbee, ja moooooże rally, sama nie wiem, co będzie to będzie, się zobaczy). :)


Filmik, gdyby był ktoś ciekawy gdzie było szarpnięcie itd. Ogólnie nuda jak ktoś ogląda, ale pamiątkę chciałam mieć, dlatego powstał :)


Zapomniałam dopisać, że jeśli ktoś chce zadać jakieś anonimowe pytania to zapraszam na ask-a, który jest mój, ale chętnie odpowiem na zapytania dotyczące Nadii.

poniedziałek, 15 września 2014

Recenzja pasu z DogStyle!

W Zimę zeszłego roku zamówiłam sobie pas, z myślą o uczestnictwie w Dog Oriencie. Liczyłam, że odbędzie się jakiś wcześniej i zupełnie wcześniej będę mogła skorzystać pasu, jednak jak się okazało impreza odbyła się dopiero we Wrześniu...


Do napisania tego postu skłoniła mnie koleżanka, która planuje kupno takowego, ale nie jest do końca pewna, ponieważ usłyszała złą opinię o tym pasie. Dedykuję jej ten post i myślę, że przekonam ją do kupna takowego. Jakie mam zdanie o pasie? Jak najlepsze, nie zawiódł mnie, jest mocny, amortyzatory spisują się w 100% używałam go jedyne na schroniskowcach i bardzo pomógł w wyprowadzaniu ciągnących psów. Pas jest solidny, ma ogromną klamrę, wygodne paski, które nie upijają, sama "gąbeczka" jest tak miękka, że aż można by na niej spać.


A jak pas spisywał się na przejściu 15 km? Nie miałam go na sobie, ponieważ uważałam, że mój pies nie ciągnie i zwyczajnie nie będzie mi potrzebny, więc oddałam go Karolinie i na czas dog orientu ona go testowała. Co ona o tym sądzi? Uważa, że pas wygodny, nic nie upija.


Generalnie bardzo mocny i solidnie wykonany. Dodatkowym jego plusem jest to, że jest dość tani, kosztuje z dwoma amortyzatorami bodajże 48 zł + wysyłka.


A jaki jego minus? To chyba tylko to, że właściciele Dog Style zapomnieli o moim zamówieniu i czekałam na nie około miesiąca (też przez to, że zamawiałam po świętach i robiłam duże, zbiorowe zamówienie). Ale jesli chodzi o wygodę jaką daje pas, to zdecydowanie to się rekompensuje! Z Dog Style mam jeszcze obrożę, również bardzo solidną, bardzo lubię tą firmę i bardzo polecam :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Dalsze lekkie plany i sprawozdanie z Dog Orientu!

Po miesięcznej przerwie pisania czas na nowy post na Nadusiowym blogu! Więc o czym on będzie? Ano, na pewno o naszej pierwszej przygodzie Dog Orient, na której zajęłyśmy przed ostatnie miejsce i dostałyśmy za to nagrodę (ostatnia była Karolina, która również dostała mały podarunek od organizatorów). Piętnaście kilometrów? "Aaaa dam radę, przecież to nie tak źle". Fajnie by było, gdyby nie to, że jakaś babeczka wyprowadziła nas w nie tą stronę i zrobiłyśmy meega duże kółko, co spowodowało, że szłyśmy o wiele wiele dłużej niż mogłybyśmy iść. Zbiórka (jak i  meta) były położone w pięknym ośrodku, który miał swój własny staw, żyć nie umierać <3 Nadia szczęśliwa, bardzo happy, bo przecież woda. No ale, czemu nie mogłam jej dać popływać, zważając, że jęzor miała prawie aż do ziemi?



Oczywiście, przed pierwszą stacją, szliśmy wzdłuż rzeczki Ner. I w pewnym momencie ludzie zaczęli przez nią przechodzić... No co? Będziemy gorsze? :D Po dłuższej chwili namysłu, zdjęciu butów i podwinięciu spodni.... Weszłam do rzeki w jeansowych spodniach, a efekt był taki...


Obok miejsca, przy którym przechodziliśmy był bardzo mocny pociąg wody (dokładniej to między tymi betonowymi ścianami), więc wzięłam Nadię za szelki, aby była blisko mnie lekko ciągnąc do góry, ponieważ szłam bardzo ostrożnie "macając" nogami dno i nie wiem, czy by utrzymała się nad wodą w miejscu (jak to rzeki, mogą być zdradliwe). Byłam nieco "doinformowana" i mega uważałam, ponieważ przed nami przechodziły dwa huskie z dwoma właścicielami jeden pies wpadł, nie mogli go wciągnąć z powrotem, więc mężczyzna wszedł do wody za nim, woda sięgała mu prawie do szyi... A później za nim wleciał tam drugi husky, ale kobieta bez wahania za nim weszła bo innej drogi nie ma, jak już spłynęły to inaczej by nie wyszły. Po co było iść do mostu jakiś kilometr dalej, skoro można było iść przez rzekę? Generalnie to w planach nie było, ponieważ organizator się nawet zdziwił, kiedy o tym usłyszał... Jestem ciekawa kto wpadł na tak wspaniałomyślny pomysł, by tak bardzo skrócić sobie trasę :D


Poza tym pięknym incydentem było jak najbardziej okej. Nadia jak nigdy ciągnęła mnie, nawet dość mocno szarpała. Szkoda, że Karolina nie wzięła dla mnie amortyzatora bo zapomniała, ja dałam jej pas, więc byłam obwinięta smyczą, nie było tak, źle ale trochę szarpało i ściskało. Generalnie pieska spisała się na 100 % cały czas przede mną i zastanawiałam się w pewnych momentach czy to aby na pewno Nadia... Natomiast jeśli chodzi o pogodę to było bardzo ciepło i upał trochę doskwierał, dobrze, że wzięłam 1,5 l. wody, bo tak jak przewiduje regulamin - 500 ml mogłoby być za mało... 


Tereny mega, większość ogólnie szło się przez pola niż przez lasy, więc słońce 100$%, ale mimo to mega :P Szłyśmy właściwie bez żadnej dłuższej przerwy (no woda, wejście do sklepu itd), ale szłyśmy dość powoli i ani razu nie biegłyśmy. Jak haskie wystartowały to suczek tak pociągnęła, że mówię sobie, kurczę, co to za pies... Kto zna Nadię, wie o czym mówię XD Texas miał straszne zapędy samcze i Nadia po kilku nieudanych i to bardzo nieudanych (można zobaczyć miejsce, gdzie skakał) próbach wyglądała tak. Moje biedne szeleczky :( Ale mam za to bardzo ładną koszulkę, z której jestem zadowolona!


Pewnie jeszcze zawitam na takowym dog oriencie, kiedy będzie w Łodzi (bądź gdzieś blisko) bo było fajnie :P Generalnie druga Nadusiowa podróż to na wystawę w Łodzi, w której oczywiście będziemy towarzysko aby poznać nowe osoby. Jeszcze dalsza podróż to do Warszawy na dog gamesy, jeszcze nie wiem jak to będzie z dniami, ale na pewno będziemy na jeden dzień!

Obóz ♥



To już drugi wakacyjny post na tym blogu. Mam zamiar napisać tutaj sprawozdanie o obozie. Jak już większość osób wie, byłam na obozie z niezawodną Magdaleną Łęczycką (specjalizującą się w obedience ze swoim kelpie) oraz ze świetnym agilitowcem (zarówno szkoleniowcem) Tomkiem Jakubowskim. Jestem ogromną fanatyczką agility także, wiadomo, że agility o wiele bardziej mi się podobało.


Na początku kilka słów o obedience. Z obi głównie robiliśmy wstępy do czegoś, samokontrolę itd oraz dowiedziałam się jak nauczyć chodzenia na kontakcie, Nadik załapał oczywiście i fajnie jej to wychodzi, nie za bardzo wie gdzie patrzeć i rozgląda się szukając ręki, ale jest to do dopracowania jak będę nagradzała za chodzenie i kiedy będzie na mnie patrzyła. Ponad to Magda zrobiła dwa wykłady, naprawdę bardzo długie wykłady dla wszystkich, takie trochę behawioralne i trochę o cough'u, jeden mniej mi się podobał ale drugi za to bardzo. Mówiła, jak ogarnia swoje psy, na co pozwala, na co nie, jak coś dopracowuje etc. Tomek mówił również o obrożach elektrycznych jak i Magda, ale to tylko do stosowania dla indywidualnego przypadku osoby jednej z obozu, niemniej jednak nie będę się rozpisywać o problemach czyichś psów.


Około dwadzieścia metrów od naszego domku była droga, która wiodła do plaży położonej przy zbiorniku jeziorsko. Codziennie, po każdym treningu szłyśmy chłodzić psy. Przed wszystkimi treningami i wykładami, szłyśmy na wielkie, ogromne pola gdzie psy mogły się załatwić i spokojnie pójść spać.


Ale było tak, jak przewidziałam - Nadia nie bawiła się na obozie ani jedną zabawką, WSZYSTKO robiła na smaki. Zrobiła jeden przebieg na agility za zabawką Karoliny, ale później, kiedy poziom nakręcenia się zastopował i chciałam coś poprawić, miała inny świat. Więc jak to powiedziałam "jest frolic, jest impreza". Być może przez to, że był upał i sucz nie chciała się bawić na słońcu itd. Oczywiście pierwszego dnia, kiedy przyjechałyśmy dosłownie przed naszym przebiegiem zaczęły trzaskać pioruny, była ogromna burza i lał deszcz. Ale trening się odbył, bo za chwilę przeszło, Tomek proponował nawet oddanie pieniędzy za ten trening, ale na szczęście nie musiał bo ustąpiło. Treningu obi w tym dniu nie było.


Agility było normalnie dla mnie czymś, na co czekałam cały dzień. Fakt, że treningi mogły być nawet opóźnione o dwie godziny, ale za to było już całkiem chłodno bo byliśmy z Karoliną ostatnią grupą. Ostatniego dnia obozu Nadia po raz trzeci w swoim życiu przeszła miękki tunel, który jej wyszedł banalnie, ale od razu po nim nagrodziłam. Oczywiście fiksowała się na palisadę, tzn zamiast do tunelu, wbiegała na palisadę, która była nad tunelem... Bezsensu. Poza tym muszę popracować nad tym, aby ją nauczyć wysyłać do jakichś hopek czy tuneli. Mimo, że mamy jakieś tam komendy na ciasny skręt i out to zdecydowanie wolę ją naprowadzać ręką, zwłaszcza, że nie jest taka szybka i spokojnie mogę ją dogonić, ale wiadomo, że lepsze byłoby dla mnie wysyłanie. Na agi potrafiłam nawet nawalić na trzeciej hopce, rozumiecie, nie widziałam co dalej. Ale ogarnęłam tą porażkę i stwierdziłam "kurde, coś jest nie tak, trzeba to ogarnąć..." i drugi dzień, kolejny, kolejny był już coraz lepszy i Nadia nawalała wbieganiem na palisadę, tylko... Nie ukrywam, że chętnie bym tam została jeszcze dłużej, a najlepiej to w ogóle nie wracała, ale biorąc pod uwagę moje zakwasy, pająkowy domek to chyba najbardziej wolę być tu gdzie jestem, ale niestety cierpiąc na brak agilitków i mistrza instruktora Tomka. Ogólnie Tomek jest mistrzem cierpliwości i geniuszem tłumaczenia, nigdy się na nikogo nie zezłościł, ma super psy tak jak Magda i w ogóle, w ogóle mega <3

Zdjęcie z obozu, nie pytajcie jak się tam znalazła :D
Jeśli chodzi o obóz, to jak na obozie, zawsze zdarzy się jakaś niemiła sytuacja albo nawet kilka. Tak było w naszym przypadku. Przed treningiem bodajże agility chciałyśmy wziąć psy na siku, poza bramę. Wzięłyśmy psy, zapięłyśmy na smycz i wyszłyśmy z domku w stronę bramy. Na tarasie jednego z domku leżał ogromny, biały owczarek ŚRODKOWOAZJATYCKI, który był zapięty na około dziesięciometrową linkę. Kiedy zauważył nas z psami, podbiegł do nas, właścicielki były na tarasie, nic nie mówiły, tylko patrzyły. Więc myślałam, że pies jest ok z nastawieniem i nie będzie żadnych zgrzytów. Wiadomo, że nie każdy duży pies, jest groźny, nawet takich ras, zwłaszcza, że właścicielki nie drgnęły. W pewnym momencie "wąchania" pies zawarczał, niestety nie mogłam wyciągnąć stamtąd psa za smycz, po prostu szarpnąć, bo zasłaniał mi azjata, więc przeszłam obok Nadii i chciałam ją wyciągnąć, niestety co już było za późno bo pies się rzucił, wywalił ją na ziemię i zaczął SZARPAĆ za skórę na boku. Kiedy Nadia się podniosła silnym ruchem wyciągnęłam ją spod tego owczarka pod drugi domek. Niestety co? Linka była tak długa, że pies podchodząc do drugiego domku miał jeszcze luz i stał na nienapiętej lince. A co na to właścicielki? Jedynie wstały, zeszły z werandy z podpartymi rękoma o biodra patrzyły, nie złapały nawet na linkę, nie krzyknęły. Nic. Jak to się stało, że atak ustąpił? Krzyknęłam na swojego psa, imieniem, który stojąc w pyskiem w pysk cofając się do tyłu szczerzył zęby odganiając molosa. Czy naprawdę to tak dużo, wziąć linkę i szarpnąć psa do siebie? Nie mówię o podchodzeniu, bo mogłoby to się też źle skończyć dla nich lub pies mógłby się jeszcze bardziej nakręcić. Kiedy zaczęłam oglądać Nadię czy nic się nie stało to jedna z Pań zapytała. "Nic się nie stało?". Oczywiście, wszystko w jak najlepszym porządku. Byłam tak zdenerwowana postawą tych dwóch pań, że momentalnie wycedziłam, że takiego psa to się trzyma na trzech metrach, a nie że ja podciągam pod drugi domek, a linka jeszcze się ciągnie. Ludzie z domku obok krzyknęli, że tu są dzieci i one nie będą na około chodzić, a co na to one? "To nie pana sprawa, niech pan się zajmie swoim życiem". Ja rozumiem, wszystko, że nie powinien się mieszać, ale uważam, że bezpieczeństwo innych psów, dzieci czy dorosłych/starszych osób jest najważniejsze i jeśli mamy takowego psa, który stwarza takowe problemy to po prostu nie zapinamy go na 10 metrową linkę i patrzymy, jak rzuca się na innego nic nie reagując. Na domiar tej sytuacji podbiegł jakiś border i zaczął sadzić się do Texa, ale właścicielka zachowała się jak należy, natychmiastowo odgoniła psa, który nie zdążył nawet podbiec i "złapać". Wydaje mi się również, że to nie był jego pierwszy taki wybryk, dlaczego? W ten sam dzień, Karolina poszła z Texasem na łąki, ja zostałam oglądać agility z moją suczą. Karolina zapomniała, że azata tam leży i przeszła obok tego domku, na szczęście w porę zareagowała bo kiedy owczar wyrwał się z werandy w pogoni za nimi to ona już zdążyła uciec. Zaczęła krzyczeć do właścicielki, która wyszła z domku na werandę. O co właścicielka azjaty miała pretensję? O to, że Karolina tam przeszła. Rezerwując domek, rezerwujemy domek z werandą, natomiast pole wokół nich jest ogólnodostępne dla wszystkich i wszyscy mają możliwość przejścia. Nie może być tak, że jakiś pies zagraża innym psom to mamy może helikopterem wychodzić bo azjata tam siedzi i czai się na inne psy? Dziwi mnie, że właścicieli po wybryku z Nadią nie zmieniły na zwykłą smycz (takową posiadały, bo widziałam jak go na niej prowadziły) tylko czekały aż inna osoba przejdzie. Skoro rzucił się na Nadie, skąd wiemy, że nie rzuci się na innego psa czy człowieka? Zdenerwowałam się (i to chyba za lekkie słowo do opisania tego, co wtedy czułam) już, jak dopadł mojego psa ten kundel, ale jak Karolina przyszła i zdenerwowana powiedziała mi o tym, wkurzyłam się tak (znów zbyt lekkie słowo), że powiedziałam to organizatorowi (Tomkowi). Powiedział, że zainterweniuje i dobrze, że mu o czymś takim mówimy. Czy później widziałam tego psa na tarasie uwiązanego? Nigdy, już nie widziałam go nawet na spacerach. Można? Można. Nienawidzę takich sytuacji. Rozumiem, że nie każdy piesek musi być barankiem nad barankami, wszystkich lubić i tolerować, ale bądźmy odpowiedzialni za swoje psy i kiedy dopuścimy do takiej sytuacji po prostu interweniujmy, nie czekajmy patrząc z założonymi rękoma czy się coś stanie poważniejszego i będzie potrzebna pilna wizyta u weterynarza... Ponad to kiedy ludzie usłyszeli o tym, co się stało mówili "aaa no tak bo mówili, że on terytorialny". Skoro wiedzą, że pies jest terytorialny (czytajmy po prostu niewychowany, czy jak kto woli) to dlaczego nie zabrali od razu psa, kiedy widzieli, że podchodzę, dlaczego nie powiedzieli "odejdź"? Mam nadzieję, że kolejną sytuację może chodź trochę przemyślą, aby nie było poszkodowanych osób...


Przechodząc do historii bardziej miłych, ale też nie najmilszych. Kiedy weszłam do domu z Nadią kochany borderek tak się ucieszył, że popsuł klatkę, właściwie trochę poszarpał łapeczkami moskitierę, zrobił dziurę może wielkości pestki od śliwki i parę mniejszych, z siedem było tych dziurek... Poza tym w pokoju byłyśmy z ogromnym owczarkiem belgijskim groenendael, który miał na imię Pjere (nie wiem jak się pisze), ale po mojemu był to po prostu "belgut". Mimo, że gabaryty swoje posiadał to super biegał torki oraz był zgodny w stu procentach z otoczeniem!

Nadia i jej aktywne udzielanie się w dopingowaniu podczas przebiegów agilitowych swojej grupy!
Wracając do obozu to było to pięć świetnych dni treningowych, które będę na pewno pamiętać (moje nogi z zakwasami chyba również -_-) i jednocześnie na pewno wiele z nich skorzystam nie tylko w obi ale również w agility.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Wakacjole!

No więc wakacje czas zacząć  Niestety rozpoczynamy bardzo nie miło, po pierwsze - pogoda. Ciągle leje, jest nieładnie... A druga sprawa - to, że suczi ma cieczkę. Na szczęście jest Fiona, która ratuje moją sytuację domowej nudy, więc tym razem to Nadusia siedzi w domu, a Fiona chodzi wszędzie razem ze mną. Nadiak trochę zazdrosny o Fio. Wiadomo, jakiś kundelos wychodzi z jej pańcią, przychodzi mokry, pachnie fajnymi zapaszkami, a ona musi siedzieć w domu?


Ale bardzo się cieszyła jak wyszłam z nią na trochę samemu na siku bez Fiony, za to Fiona skomlała, piszczała, kręciła się po domu. Pieseły takie zazdrosne. Wczoraj pogoda była nawet spoko, było trochę duszno i było trochę słońca. Weszłam do domu parę minut przez rozpoczęciem się wielkiej ulewy, to trzeba mieć szczęście 

Wakacje wakacjami, ale najlepsze jest to, że do obozu pozostał miesiąc  To będzie miesiąc czekania, ob nie mogę się doczekać... A tak apropo wagi to Fiona schudła kilogram, hehe. Ze mną to wszystko chudnie XD

wtorek, 13 maja 2014

Rally-o i trochę niczego!


Wzięłyśmy się za rally-o. Ogólnie mamy do dopracowania np "do mnie", żeby było idealne jak Texasowe <3  Robimy sobie amatorskie treningi z Karoliną i... nawet wzięła udział w łodzkich zawodach rally :3 Ja niestety nie mogę, mam pokazy agility i nie mam dopracowanych dwóch komend (do mnie i dostawianie do nogi), a poza tym jeszcze nie czuję się na siłach. Myślę, że będzie nasz debiut można zobaczyć na dog games w Warszawie, również z Karoliną, ale to odległe plany, bo jeszcze chcemy jechać na DCDC do Poznania (oczywiście towarzysko) i może dog diving bo do tego Nadia ma predyspozycje. 




Blebleblebleble. No więc, rally chyba jest dla nas stworzone! Znalazłam sport, który w zupełności jest dla nas. Dlaczego? Otóż - do agility Nadia ze względu na swoją wagę po prostu się nie nadaje, mimo, że lubi to robić i fajnie biega. Z resztą agi nie mamy nawet robić gdzie, ponieważ Łódź jak widać jest minimalnie zaopatrzona w osoby, które torek posiadają i naprawdę coś umieją. Frisbee? Brak aportu i taki sam powód jak do agility. Obi i tym podobne? Zbyt trudne, nie dopracuję z Nadią tylu szczegółów bez nagrody i na słowo lub gest. Rally-o? Tak, to coś dla nas. Coś w czym się naprawdę możemy pokazać i co nie jest trudne jak obi, ale jednocześnie umie sprawić tak samo radość. Dziękuję Izie i Jance po raz kolejny za inspirację i za rady w najmniejszych drobnostkach.


Więc chyba nowością nie jest wielką, że wzięłyśmy wraz z Karoliną udział w zawodach. Kolejne w Warszawie? Jeśli rodzice pozwolą nam obu to oczywiście, że tak <3


A co u nas? Ogólnie to nic, dużo pływamy i trochę sztuczkujemy. Przez rally trochę chodzenie przy nodze nam się poprawiło, nie powiem :P Może po obozie z Magdą będzie ładnie chodziła na kontakcie, ale szczerze w to wątpię, ona nie rozumie tej idei... A poza tym ostatnio często jest u nas Fiona, która robi postępy z wodą i w ogóle jest świetna, mini upasiony border <3


Za tydzień zawody w Wawie, myślę, że uda mi się mamę nakręcić. Trzeba iść z Karolą na jakiś wspólny trening rally ;D